Zasoby
Otwarte Archiwum

Izabela Webber

Sygnatura: TRES_1938_sr_021

Rozmowa w języku angielskim możliwa do odsłuchania po kliknięciu miniatury.

Trabskrypcja polska:

Tej konkretnej nocy w roku 1938, koniec października, mój brat i ja spaliśmy. I moja mama nas zbudziła i powiedziała, że żebyśmy wstali i ubrali się i założyli dwie warstwy odzieży. A ona w międzyczasie spakowała swoją walizkę i musieliśmy opuścić mieszkanie. Nie wiem… Dla mnie to było tak, jakbyśmy poszli do więzienia. Byliśmy tak, był to może jeden dzień, może dwa. A następne, co sobie przypominam, byliśmy wszyscy… tłum ludzi na stacji w Düsseldorfie. I byli tam SS ze swoimi karabinami i było to dosyć przerażające. I byliśmy wtłoczeni do tego wagonu bydlęcego, jak go nazywałam. Nie mogę sobie przypomnieć żadnych okien w nim i nikt nie zdawał się wiedzieć, dokąd jedziemy. Może dorośli wiedzieli, ale o ile mi dobrze wiadomo, nie wiedzieliśmy dokąd jedziemy. I wtedy przyjechaliśmy do Zbąszynia! A stamtąd, wydaje mi się, poszliśmy do młyna albo dużego magazynu, a tam były materace na ziemi. I to był nasz dom, do czasu aż wujek Leo Grünberg przyszedł i znalazł nas, i powiedział, że może wziąć mnie, żebym zamieszkała razem z rodziną, ale nie mógł zabrać mojej mamy albo mojego brata, bo miał troje dzieci i prowadził interes, więc oni zostali w obozie. Ale ja poszłam mieszkać z Grünbergami. Życie było kompletnie inne, bo oni byli na prawdę ortodoksyjni. Bardzo ortodoksyjni. A ja nie byłam do tego przyzwyczajona. Jeśli mój ojciec byłby z nami, jeśli by tak było, może bylibyśmy ortodoksyjną rodziną, nie wiem, ale moja mama z pewnością nie była surowa z moim bratem i mną. A dla mnie było to bardzo rygorystyczne, jeśli mogę tak powiedzieć. Zwłaszcza jeśli zbliżał się piątkowy wieczór, początek szabasu. Jeśli bawiłam się piłką lub czymkolwiek, musieliśmy przestać się bawić. Tak, to był początek szabasu, ale w piątkowy ranek, zanim szabas się zaczął, moja ciocia i ja szłyśmy na duży rynek tutaj. A tam sprzedawali żywe kurczaki. I ona kupiła żywego kurczaka, a ja miałam zaszczyt nieść go. W torebce na ramię! A to biedactwo było oczywiście bardzo przestraszone i ciągle się wyrywało, a ja byłam śmiertelnie przerażona. A wtedy musiałyśmy go zanieść do zabicia, żeby było koszerne, wiesz, do posiłku. To było wspaniałe, bardzo mi ten posiłek smakował. A ten rosół był wspaniały. Tak więc życie toczyło się dalej, wujek Leo wstawał codziennie rano i w talicie odmawiał swoje modlitwy, chodząc po pokoju tam i z powrotem co dnia. Nie mogę sobie przypomnieć chodzenia do synagogi. Ale on był bardzo religijny. Był bardzo religijnym Żydem. Moja ciocia była bardziej na luzie, jeśli mogę tak powiedzieć. Faisha, moja kuzynka, która była starsza od jej braci i ode mnie, ona była wspaniałą dziewczyną, ale tych dwóch chłopaków robiło całą masę psikusów. Jak to chłopcy robią, podejrzewam. Wzięli mnie do cioci Very Weinmann. A tam zdecydowali się wrzucić mnie do rzeki. Ale ja przeżyłam. Nie wiem, kto właściwie mnie wyciągnął. Ale przeżyłam. Ale po tym byłam dosyć zmęczona tymi chłopakami. I nigdy nie nauczyłam się pływać. A potem życie się toczyło aż moja mama przyszła i powiedziała, że pojadę do Anglii. I że zobaczę się z ciocią Friedą, która powinna być w Anglii. Ona mieszkała w Poczdamie. A ja znałam ciocię Fridę dobrze zanim zostaliśmy deportowani, bo bywałam u niej jako dziecko. Wsadzano mnie do pociągu, pod opieką strażnika, a oni odbierali mnie na drugim końcu, w Poczdamie. Tak więc, moja mama myślała, że u cioci Friedy będę w dobrych rękach. Ale kiedy przyjechaliśmy do Anglii, było to 29 sierpnia 1939 roku, tylko kilka dni przed początkiem wojny. Nie mam żadnego znaku od cioci Friedy, więc nie wiem, gdzie jest ciocia Frieda, ale potem dowiem się, że była ona ewakuowana, jak wielu z nas, dzieci w ciągu około tygodnia po przyjeździe.

Nagrano w Zbąszyniu 16 VI 2018 roku

Kolekcja: Fundacja TRES